Wigilia 2019


18 grudnia 2019 r.
Plan był prosty. Zagrać, najeść się i napić. Ale po kolei. Stwierdziliśmy wspólnymi siłami, że ten wieczór należałoby spędzić po bożemu, dlatego postanowiliśmy zorganizować wigilię. Pomysł, wydawać by się mogło, wspaniały, jednak zważywszy na to, że byliśmy i, uwaga, nadal jesteśmy biednymi studentami, musieliśmy liczyć się z bardzo skromnym, ale wyrafinowanym w swojej prostocie przyjęciem.
Najsampierw jednak, zamarzyliśmy sobie, aby całą ekipą odwiedzić Silence (nasz ulubiony klub, z którego jeszcze nigdy nas nie wyjebali) i zagrać w bilarda. Jako że tego dnia miałam jakieś bzdurne kolokwium z bhp, nie mogłam przyjść na godzinę, którą wcześniej ustaliliśmy, więc jak zwykle taktownie się spóźniłam, co zresztą zawsze robię, więc mniejsza. Mieliśmy około godziny spóźnienia, ale Danielowi i mnie wreszcie udało się dotrzeć na miejsce. Zdziwiliśmy się bardzo, że nie ma bramkarzy i nie musimy płacić za wejście, ale to był akurat najmniejszy problem. Już w progu usłyszałam krzyki podekscytowania Karoliny, którą to zawsze i wszędzie słychać jako pierwszą, ponieważ jej piskliwy głos i śmiech przebijają się przez kurtynę innych dźwięków. Ujrzeliśmy tam również Dominikę, Miłosza, Kasię i jej chłopaka, którego imienia nie pamiętam, ale wyglądał bardzo niesympatycznie, no i oczywiście Marcina, który później okazał się być bardzo kłopotliwym gościem.
Graliśmy w różnych wariantach przez godzinę i całkowicie za darmo. Założyłam się z Danielem, że go ogram (nagrodą było piwo) i dzięki temu zakładowi, Daniel miał piwo, a ja -3,50 zł w portfelu. I tak go później nie wypił, burak jeden, bo zostawił je w lodówce, ale raczej się tam nie zmarnowało. Nie wiem też kto wpadł na ten genialny pomysł, ale kupiliśmy w stokrotce tylko jedną butelką wódki. Jedną. Wódkę. Na siedem osób. 0,7, ale to nie zmienia faktu. Przez to niedopatrzenie, co jakiś czas ktoś musiał latać do monopolowego. A ja mówiłam, żeby kupić więcej. Tylko nie mieliśmy pieniędzy przy sobie, a akademik był przecież taak daleko. Kupiliśmy też dużo gotowców, które później podaliśmy w ramach kolacji wigilijnej - śledzie, kopytka (Daniel je później rozdeptał), pierogi, ser do tostów, przypominam jedną wódkę, a nie, jednak pierogi mieliśmy od Karoliny, no nieważne. Ja z tego wszystkiego jadłam tylko tosty, inni radzili sobie lepiej.
Kasia ze swoim chłopem opuścili nad wcześniej, reszta zaś udała się na stancję Miłosza i Dominiki. Rozsiedliśmy się wszędzie tam, gdzie było miejsce (mnie dostała się podłoga). Mieliśmy kupić opłatek, ale mieliśmy tylko cienkie, paprykowe chrupki, które sobie po prostu jedliśmy bez dzielenia się nimi, jakkolwiek głupio to nie brzmi. Był tam też współlokator Miłosza i Dominiki - Mateusz.
Przez pół przyjęcia nabijaliśmy się z Karoliny, że gnije. (Nie chciała pić alkoholu, bo kilka dni wcześniej robiłam jej tatuaż). Niewtajemniczeni mieli niezłą rozkminę, o co chodzi z tym gniciem, ale ostatecznie nikt nie rozwiał wątpliwości. Dominika też nie piła za dużo, ale mimo wszystko jedna wódka na pięć osób, to dalej prawie nic.
Kiedy byliśmy już trochę wstawieni, Daniel znowu zaczął się do mnie kleić. Karmił mnie pierogami, kładł mi się na kolanach, na biuście xDDD i ogólnie się przystawiał (wiadomo, jak to po pijaku), ale ostatecznie i tak zapewnił, że nie jestem jego dziewczyną, jakby co, no i to tyle z romantyczniejszych momentów. Poza tym bardzo się wtedy zaprzyjaźnił z Miłoszem i z Marcinem (z którym to co chwilę wychodził na papierosa). Co do Marcina, noo, bardzo mnie wtedy zawiódł. Zapowiadał się całkiem w porządku kolesiem, i może rzeczywiście taki jest, jednak to, jak bardzo się wtedy upił, trochę go jednak przekreśla w moim umyśle. Wybaczyłam mu, ale pewien niesmak pozostał. Między innymi wylał wódkę (albo inny kompot, nie mam pewności), rozbił ulubiony kubek Miłosza (gospodarz go za to znienawidził) i rozwalił torbę z soczewicę (Dominika do dzisiaj znajduje soczewicę w różnych miejscach w mieszkaniu). No jak ktoś pije, idzie rzygać, a potem dalej pije, to tak to później wygląda. Marcin chciał w pewnym momencie iść do domu, jednak nie był w stanie do końca tego zrobić i wszyscy odradzali mu tego przedsięwzięcia. Ale alkoholikowi nie przetłumaczysz. Nawet wyszedł już z mieszkania, ale zostawił tam swoje rzeczy, więc chcąc, nie chcąc musiał wrócić. Już w pewnej chwili prawie zdecydował się na nocowanie u nich (co także mu doradzałam), ale ostatecznie Daniel zaproponował mu, że go odprowadzi, co tylko jeszcze bardziej mnie wkurzyło, bo nie zamierzałam się nim dzielić z Marcinem tego wieczoru. Więc wspaniałomyślny Daniel odprowadził najpierw mnie i Karolinę do akademika, a później Marcina do domu (piechotą jakąś godzinę drogi). Przynajmniej miał kaca mordercę na drugi dzień. W międzyczasie się obraziłam i przestałam się do wszystkich odzywać. Koniec.
Pozderki
Ola
ANDRUTY, a nie paprykowe chrupki...
OdpowiedzUsuńCzuje się jak księżniczka na ziarnku soczewicy
OdpowiedzUsuń