Szamańska impreza

Sierpień, 2019 r. Pizuny

  Mimo że średnio, to i tak lepiej niż obydwoje moich urodzin, pamiętam naszą wakacyjną imprezę na Pizunach, która, co się później okazało, była początkiem pięknej, acz bolesnej przygody odbytej na emocjonalnym rollercoasterze mojego umysłu. Ale od początku. Pewnego ciepłego, letniego dnia na moją głowę spłynęło oświecenie. Podejrzewam pradawnych bogów o zesłanie mi tego przeklętego pomysłu, bo przyniósł mi ostatecznie więcej strat niż zysków, ale wtedy wydawał się on genialny w swojej prostocie. Należało zorganizować melanż - ale nie byle jaki - bo miała być to szamańska impreza pod gwiazdami. Wszyscy mieliśmy być szamanami - pomalowane twarze, pióropusze na głowach, skakanie przez ognisko, dzikie tańce w rytm indiańskiej muzyki, bębny, podejrzanie kolorowy alkohol, no wszystko. Natychmiast niemal powiedziałam o moim zamyśle koleżankom, na co one oczywiście się zgodziły, bo ciężko mi odmówić (chociaż niektórym się zdarzyło), kiedy proponuję zrobienie melanżu. Zdecydowaliśmy się ostatecznie zrobić go pod koniec sierpnia w malowniczej miejscowości Pizuny, gdzie wynajęliśmy elegancki, drewniany domek. Co jednak okazało się być największym problemem, to goście, a raczej ich brak. Zazwyczaj zapraszamy kogo popadnie, czyli stosujemy zasadę "niech wbija kto chce", znajomi, znajomi znajomych itd itd. Tym razem jednak wyjątkowo dużo osób z różnych powodów odmówiło nam pojawienia się na imprezie, i z całkiem pokaźnego grona, zrobiło się nas zaledwie kilkoro. Byłam ja, Karolina, Dominika, Kamila, Wiktoria (?), lol nie pamiętam xD, Tomeczq, Wiktoria Łakoma i Krzysztof. No czyli nie za dużo, ale jako że jesteśmy znani z tego, że zawsze bawimy się świetnie, toteż i tym razem nie mogło być inaczej. 
  Tamtego dnia nie bez obaw dojechałam moim golfem, który niewiele wcześniej został poturbowany na polnej drodze obok domu Karoliny. Szczęśliwie jednak udało mi się dotrzeć na miejsce, gdzie byli już wszyscy, oprócz Krzysia (krowy i te sprawy). Pamiętam, że dosyć szorstko przywitał mnie wtedy Tomeczq, który najwyraźniej chował do mnie urazę, za potraktowanie go w sposób, w jaki go potraktowałam (z tego miejsca pragnę przeprosić Tomasza, bo już wiem, jakie to nieprzyjemne uczucie xDDDD"). W każdym razie zignorowałam pierwsze złośliwości i poszłam przywitać się z resztą. Robienie sałatek nie jest moją najmocniejszą stroną i nie bardzo mi się chciało to robić, więc w sumie nawet nie wiem co się wtedy ze mną działo. Następnie wszyscy poszliśmy do pobliskiego lasku, żeby nazbierać gałęzi na kije (słyszycie absurd tego zdania? xD), na których następnie piekła się nasza przepyszna kiełbasa. Wydawało mi się, że Tomeczq chciał, żebym się zgubiła w tym lesie, ale chyba nie uwzględnił jego skali, bo jakoś udało mi się, razem ze wszystkimi, z niego wyjść. W sumie Tomeczq całą noc był dla mnie niemiły (pewnie mi się należało, ale nie wiem). 
  Jako że do wieczora było jeszcze dużo czasu, postanowiliśmy się wszyscy udać na basen. Wypiliśmy tam wspaniałe somersby owocowe, jak jakieś pedały, a następnie najbardziej najebani poszli się kąpać. Podczas gdy Kamila i ja rozmawiałyśmy na poważne tematy, nieokrzesane zwierzęta, typu Karolina i Dominika zaczęły rzucać tą wodą z basenu, brudnymi klapkami i nie wiem czym jeszcze, bo musiałam uciekać, podczas gdy one chciały mnie wtrącić do basenu. Tomeczq patrzył na to z nieskrywaną satysfakcją, ale i on nie wrócił sucho z tego przedsięwzięcia. Chyba nawet znaleźliśmy jakieś grzyby, ale mogę się mylić, bo to było tak dawno XD. No nieważne. W międzyczasie zadzwonił do mnie telefon. Krzysztof. Stwierdził, że jednak nie udało mu się namówić żadnego kolegi, aby wbił na naszą imprezę, za to spytał, czy może przyjechać ze swoim bratem. Daniela znałam wtedy tylko z widzenia (czasem mówiliśmy sobie "cześć", chociaż trzeba w tym miejscu nadmienić, że nawet kiedy się jeszcze ledwo znaliśmy, on już zdążył odwiedzić mnie w moim domu, a żadna z moich koleżanek nie zrobiła tego do tej pory, taka dygresja). Mimo to, w myśl naszej zasady - im więcej osób, tym weselej - zgodziłam się bez wahania. Nie wiedziałam jeszcze, że to początek moich kłopotów. Chociaż gdybym wiedziała, to i tak bym się zgodziła, bo nie umiem odmawiać, ale to nieważne.
  Wróciliśmy z tego basenu, ja z mokrą dupą do rana ofc, ale ok. Zaczęliśmy rozstawiać wódeczkę i takie tam na stół (pamiętny niebieski kamikaze), i chyba nawet walnęliśmy z jedną kolejkę, aż znowu zadzwonił telefon. Okazało się, że ostatni goście wreszcie pojawili się na miejscu. Usiedliśmy przy stole i zaczęła się impreza. Ze szczegółami nie opowiem, co się tam działo, pewnie jedliśmy i piliśmy, jak zawsze. Szamańska muzyka leciała z okna, ja, Karolina i Dominika z pióropuszami na głowach, po kilku kielonach, już tańczyłyśmy wokół ogniska, i generalnie zaczęło się rozkręcać. Nie pamiętam dokładnie jaka była kolejność zdarzeń, o których teraz opowiem, więc powiedzmy, że kolejność jest nieobowiązkowa, a nawet, śmiem twierdzić, dowolna. 
  W pewnym momencie przyszedł nas odwiedzić właściciel tej wspaniałej posiadłości - pan "Ale ze mnie kurwa śmieszek" Olek. No więc pan Olek, bezczelnie się do nas przysiadłszy, nie tylko wypił znaczną część naszej wódki, ale co chwila zasypywał nas niezbyt śmiesznymi dowcipami. Ostatecznie jednak zrewanżował się przyniesieniem nam własnoręcznie pędzonego bimberku, który trochę oddalił w niepamięć wypitą przez niego wódeczkę. Całe szczęście, po jakimś czasie Oleczek sobie poszedł, a impreza robiła się coraz bardziej dziwna. 
  Jak prawdziwi szamani, postanowiliśmy się uwalić farbami (ucierpiał też mój pióropusz, ukradziony mi przez Daniela), a potem niezręcznie je z siebie zmywać. Wyprawialiśmy też jakieś dzikie densy już w domu, gdzie tym razem (znowu), to Tomeczq był nadąsany, bo Daniel i Krzysztof sprzątnęli mu sprzed nosa same najlepsze dupy, a reszta lasek nie chciała z nim tańczyć, albo nie wiem co w sumie, ale Tomeczq nie tańczył wcale i z nikim, chociaż nawet chciałam z nim raz zatańczyć. Piliśmy i tańczyliśmy na zmianę. W pewnym momencie wyszłam sobie na zewnątrz posiedzieć na schodkach, bo akurat naszedł mnie taki kaprys, a niespodziewanie, za mną wytoczył się ze środka Daniel. W sumie pierwszy raz zaczęliśmy ze sobą jakoś bardziej rozmawiać. Nie zgadniecie na jaki temat. Oczywiście przez znaczną część czasu rozmawialiśmy o jego byłej, choć wtedy jeszcze obecnej dziewczynie, z którą miał jakieś tam problemy (chociaż jeszcze wtedy tego nie wiedział, zerwała z nim niedługo później). Sam też był już wystarczająco pijany, aby zacząć obmacywać moje nogi. Stwierdziłam wtedy, że jesteśmy siebie warci, bo nie dość, że on kleił się do mnie, podczas gdy jego dziewczyna nie miała o niczym pojęcia, to ja mu na to pozwalałam, wiedząc o jej istnieniu xD. Teraz wiem, że tak jak wtedy był dupkiem, tak i nim pozostał, aż po dziś dzień (ale i tak, z jakichś niepojętych przyczyn, nadal go lubię).  Mniej więcej równolegle kleił się też do Wiktorii Łakomej, z którą się później, jak to określiliśmy, "przespał". 
  W środku nocy okazało się, że jesteśmy wszyscy gotowi na basen. Poszliśmy zatem w to samo miejsce, co wcześniej w dzień, tyle że bardziej pijani i trzy razy bardziej głośni. Niemal wszyscy, oprócz mnie, postanowili sobie popływać. Nie każdy chciał. Na przykład Krzysztof został do tego zmuszony, kiedy to Dominika wepchnęła go, razem z telefonem i portfelem, do wody. Śmiechom nie było końca. 
  Tak mniej więcej o 4 rano nikt, oprócz Daniela i Wiktorii już nie pił. Okazało się jednak, że na stanie zabrakło papierosów. Jako że Karolina skończyła pić dużo wcześniej niż inni, była już praktycznie trzeźwa i postanowiła, że przewiezie naszą niedorobioną ekipę na stację benzynową. Podczas gdy Krzysiek i Tomeczq poszli spać, a Dominika i Kamila robiły nie wiem co, bo nie pamiętam, ja, Karolina, Daniel i Wiktoria pojechaliśmy w pijacką podróż po papierosy, skądinąd bardzo wesołą, choć już wtedy, nie do końca świadomie, zaczęło mi przeszkadzać zalecanie się Daniela do Wiktorii i na odwrót, ale to nieważne. Przyjechaliśmy o jakiejś piątej i nie wiem co się do końca działo w tym czasie, ale możliwe, że poszliśmy dalej pić, bo co najmniej godzina jeszcze minęła, zanim w końcu zaczęliśmy się kłaść spać. Przed snem nie omieszkaliśmy jeszcze poskakać na mokrej od deszczu trampolinie. To była jedna z gorzej przespanych nocy, bo udało mi się nakryć jedynie prześcieradłem, a zbudziły mnie godzinę później jakieś filozoficzne rozmowy Krzyśka z Tomeczq (Tomeczq opowiadał o swoim układzie pokarmowym, że zdrowo sra itp). Nie mieliśmy na wyniesienie się stamtąd zbyt dużo czasu. Wręcz nie każdy był nawet zdolny do jazdy. O godzinie dziewiątej alkomat wskazywał mi coś około 0,3 promila, czyli co najmniej o połowę za dużo, żeby jechać samochodem. Musieliśmy się jednak śpieszyć z wytrzeźwieniem i tym sposobem, nadal nie wiem czy wracałam do domu, prowadząc samochód legalnie czy nie. Reszta towarzystwa również zabrała się stamtąd z bagażem nowych, wspaniałych wspomnień.

Uszanowanko
Olaa

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Osiemnaste urodziny Oli

Sylwester 2019

18 urodzinki Kamilki